Dom Dziecka w małej, wyzwolonej spod okupacji, miejscowości w obwodzie kijowskim. Przemiłe, ciepłe wychowawczynie, cudowna Pani Dyrektor, kolorowe sale, mnóstwo zabawek i 60 dzieci, z których większość nie ma jeszcze 3 lat. W budynkach obok przygotowywane są miejsca dla 60 kolejnych…
Jest także schron zrobiony z kontenera… To jedyne miejsce, w którym znajduje się kojec dla dziecka, w innych salach ich nie ma – dzieci nie są nigdy zostawiane same, natomiast taka potrzeba może się zdarzyć w przypadku nagłej ewakuacji.
Wiele dzieci znalazło się tutaj z powodu trwającej wojny, ponieważ ich rodzice: nie żyją; są uchodźcami wewnętrznymi i/lub nie mają pracy, domu, perspektyw na zapewnienie dziecku tego, co potrzebne; psychicznie i emocjonalnie nie radzą sobie z sytuacją (wojna i wszystko, co jest z tym związane) i nie funkcjonują już tak, jak wcześniej.
Wyjazd do Domu Dziecka nie został wcześniej przeze mnie zaplanowany, więc tym razem zawiozłam tylko trochę ubranek, karton bananów i obiecałam, że wrócę. Spotkanie było miłe i sympatyczne, a dzieci zadbane, spokojne, uśmiechnięte, niemniej biorąc pod uwagę okoliczności: trwającą wojnę ze wszystkimi jej konsekwencjami i to, co wydarzyło się podczas okupacji, zakończę ten wpis słowami Olgi Tokarczuk, ponieważ nie znajduję własnych:
„Gdyby można było spojrzeć na świat bez żadnej ochrony, uczciwie i odważnie – pękłyby nam serca”.
